niedziela, 31 stycznia 2010

taniec z rurą

Kto twierdzi, ze sheltie są jak wesołe duszki, pląsające po lesie i wąchające kwiatki na łące (temat przewodni większości reprezentacyjnych zdjęć tej rasy) ten powinien zobaczyć Kudłacza zafascynowanego wielka rurą .
Tu fotomontaż z jego maniackich tańców na rurze.

sobota, 30 stycznia 2010

człowiek z psem.

Właśnie wróciłam ze spaceru po lesie. Jestem bardzo wdzięczna Kudlaczkowi bo gdyby nie on, nie chciałoby mi się nawet ubrać, nie mówiąc już o spacerowaniu. Psy są energio-dawcami, energetyzerami, energio-twórcami, energio-gejzerami, rozśmieszaczami i rozpraszaczami złych wibracji.
A wracając do spaceru. NIE wzięłam ze sobą aparatu fotograficznego. Moze to źle a może właśnie bardzo dobrze bo patrzyłam na swiat bez filtra i zobaczyłam tyle pięknych rzeczy, jak nigdy.
Na przykład to, ze zimowy krajobraz o świcie jest nienasycony. W sensie kolorów.
A ośnieżone gałęzie wyglądają jak białe węże.
A drzewa w alejce wyglądają tak:
Szare poprószone
Szarozielone
Czarne poprószone
Szarozielone
Ciemnorude poprószone.
Czemu na szarozielone nie prószy?
Takie pytania zadaje sobie człowiek z psem.

Człowiek bez psa nie ma czasu na takie głupoty.

I jeszcze jedna perełka znaleziona przez kolegę blipowicza.

wtorek, 26 stycznia 2010

psy kopią

Moje psy dziś kopią!
Nie kopią nogami oczywiście tylko wyladowaniami elektrycznymi. Nie da sie ich pogłaskać ani przytulic co z normalnymi psami może nie byloby problemem ale z takimi przytulakami jak Kudlaczek i Hienolcio musimy teraz znosic trzaski i ukłucia.
W dodatku Kudłacz wygląda raz jak rozlazły hipis raz jak nastroszony punk, jego włosy osiągnęły maksimum niezorganizowanej kudlatosci.
Hienol wygląda jak zwykle.
Czuje, ze mój nowy cieply sweter ma cos z tym wspolnego.

środa, 20 stycznia 2010

Back to school

Po półtora miesiąca i dwóch tygodniach wypadków losowych, stało się. Znowu trenujemy z Kudlaczkiem! Back to school. Byliśmy trochę za wcześnie wiec mogłam sobie obejrzeć pierwsza grupę. W zasadzie przez cale 45 minut spędziłam na powtarzaniu sobie: Kudłacz tego nie zdzierży, Kudłacz zaatakuje w tym momencie, Kudłacz nie będzie chciał tak długo siedzieć. Okazało się, ze nie doceniam mojego pieska. Wiem, ze ten trening jest dla niego trudny. Wszyscy ci ludzie, którzy naruszają jego strefę prywatności, rower jeżdżący o pół metra od niego, psy z którymi nie wolno walczyć ani się bawić ani nawet zaszczekać! A jednak, Kudłaczus zniósł to wszystko na szóstkę. No może na piątkę z plusem. Moj kochany włochacz...
Piękny dzień mieliśmy w niedziele. Świeciło słońce, Hilde, Wil i Kcerka byli u nas w gościach, pojechaliśmy razem na cudowny spacer na plaży (która już niedługo nie będzie plaża ). Zrobiłam mnóstwo zdjęć w słońcu...

Hienol z narzeczoną Kcerka

pod światło

Hienol Dog Power

piłeczka jest moja!..... nie! moja! ......a właśnie, ze moja!

Kudłacz puszcza do mnie oko

kontrast

Jumpin' Kudlaczek Flash...

Czar Kudłacza
Psy zachowywały się w zasadzie bardzo dobrze (poza małymi szczegółami spowodowanymi przede wszystkim burza hienolkowych hormonów)
Goscie byli bardzo krotko a my mieliśmy jeszcze czas na jazdę naszym Land Roverem na  pobliskim circuit do jazdy terenowej na Maasvlakte. Zabawne, ze takie miejsce znajduje się tak blisko naszego miasteczka (bywaliśmy tutaj bardzo często ze względu na przepyszne Broodjes Beenham, które sprzedaje facet z przyczepy kempingowej).

Tym razem spróbowaliśmy muld, błota, wertepów i tym podobnych uciech... bardzo nieśmiało, w końcu to był nasz pierwszy raz. A jednak, coś jest w tym jeżdżeniu po terenie na jaki normalnym samochodem, normalny człowiek nigdy by nie wjechał. Fontanny blota tryskające spod kol, hałdy mokrej ziemi i piasku, ubłoceni po czubek głowy ludzie. Sama radość.
Aha, okazuje się, ze jest to rozrywka familijna, zauważyłam kompletne rodziny, mnóstwo dzieciaków w różnym wieku, i.... tak Zosiu! dziewczynki tez!

Bardzo bardzo pozytywnie...

niedziela, 17 stycznia 2010

nasz samochut jest kul

Kilka dni temu kupiliśmy samochód. Celowo nie pisze, ze mamy nowy samochód bo wszystko można o tym gracie powiedzieć ale nie to ze jest nowy. Wszystko dlatego, ze w Holandii nieoczekiwanie spadł śnieg w dużych ilościach i okazało się, ze nasz firmowy busik z zimowymi opadami atmosferycznymi nie daje sobie rady. Letnie opony i napęd na tylne kola tez mu nie pomogły i kilka razy przeżyliśmy chwile grozy na oblodzonej drodze czy w zaspach. Ukochany mężczyzna postanowił, ze czas na kupno prywatnego samochodu i zaczął realistyczne poszukiwania na Marktplaats (czyli czymś w rodzaju Allegro).
Zaczął od Volvo a skończył na... koniu roboczym czyli Land Roverze.
Jak staruszek z 1998 roku, służący do przewożenia sprzętu i paszy dla koni, brudny i śmierdzący może być tak bardzo cool? Nie wiem ale Land Rower podbił nasze serca od pierwszego wejrzenia. Ten samochód zabierze nas w drogę na same przyjemności: spacery z psami, wakacje, zawody agility, treningi... Mężczyzna planuje tez jazdy po piachu, po błocie, po lesie, po wertepach...
A wiec ahoj przygodo!
Przygodo ahoj?
Najpierw trzeba kupić przegrodę dla psów inaczej Kudlaczek będzie chciał bawić się w moja czapkę albo kołnierz.

środa, 13 stycznia 2010

pechowa 13

Ja absolutnie nie wierze w pechowe 13 i nasz wczorajszy wieczór mógłby się przydarzyć równie dobrze 29 lutego. Najlepiej 30 lutego.
O 18.00 zjedliśmy ciepłą kolacje przed długo wyczekiwanym (1,5 miesiąca!) treningiem z Kudłaczkiem. Punktualnie o 18..15 zgasło światło. Nastały egipskie ciemności, włączył się alarm, rozdzwonił się telefon. Dzwoniła Centrala powiadamiając nas, ze włączył się alarm... Tyle i my wiedzieliśmy. Trochę czasu zabrało nam szukanie latarki, sprawdzanie bezpieczników.... wszystko wyglądało normalnie. oczywiście nie mogliśmy znaleźć numeru awarii (ofiary cywilizacji-bez internetu nie możemy nic znaleźć!). W końcu mężczyzna poszedł do domu szukać i dzwonić. Ja zostałam w ciemnym i coraz zimniejszym sklepie w towarzystwie psów i uzbrojona w latarkę i stary aparat fotograficzny... strasznie było to i "straszne" zdjęcia zrobiłam...




Wieczór był długi.. Energetycy przyjechali obejrzeli nasze bezpieczniki, stwierdzili, ze to nie tu i, ze trzeba rozkopać ulice. Trzeba było czekać na sprzęt,który mógł wykopać dziurę w zamarzniętej ziemi. Sklep musiał być cały czas otwarty nie wiadomo czemu. O północy energetycy znaleźli złoczyńce i wyłączyli prąd w połowie dzielnicy. Śmiali się przy tym demonicznie z wszystkich tych biedaków, którzy się jutro spóźnią do pracy z powodu wyłączonych budzików... Impreza skończyła się około 3 w nocy. Ulica jest wciąż jeszcze rozkopana, dopiero  w patek zasypią dziurę...

wtorek, 12 stycznia 2010

industrialne klimaty

09:30:25
Jest coś niesamowitego w budowach. A już na pewno w  gigantycznym placu budowy jakim jest teraz Maasvlakte. Byliśmy tam dzisiaj o 7 rano w celach transportowych. A konkretnie lodówkę zawoziliśmy do jednej z firm*). Firma ma baraczek, który z zewnątrz wygląda wypisz wymaluj jak ten z "Czterdziestolatka" a w środku 2 kuchnie, świetlica, biura, wykładzina...!??! wykładzina?! przy tym błocie z budowy? Teraz jest zamarznięte ale jak się zrobi plusowo?No ale to ich problem. A na zewnątrz w zimnych ciemnościach rozświetlonych wielkimi lampami poruszają się wielkie maszyny. Jedne coś ryja inne wiercą dziury.  Wypuściłam Kudłacza i Hienola z busa na krótkie siku i pól minuty później pojawił się samochód ochrony: "Ja tu z lodówką przyjechałam...zaraz odjeżdżamy" powiedziałam kuląc się od wiatru, który zacinał na mroźnie i śnieżnie. "A może pani i dłużej zostać" odrzekł ochroniarz w ciepłym samochodzie. Dowcipniś...
Szkoda, ze zdjęć nie udało mi się zrobić z tego księżycowego krajobrazu. Bylo niezwykle i pięknie (jeśli ktoś lubi industrialne klimaty - ja tak).
Życie wrze o 7 rano na Maasvlakte.
-----------------------------------------------------
* ta firma to niejaki Van Oord, budowniczych m.in. słynnej „Palmy” w Dubaju

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Lato

Wypatrzone przed chwila na blipie. Na ogrzanie i na rozmarzenie się o lecie, winie, truskawkach, czereśniach, pocałunkach aniołków i różnych innych rozkosznych rzeczach...


 

niedziela, 10 stycznia 2010

zima

Ciesze się z dnia spędzonego w domu... Pogoda za oknem nie zachęca do spacerów, ciężkie szare chmury wiszą nisko. Śnieg miał sypnąć około 15 jak na razie prószy tylko odrobinkę.

czwartek, 7 stycznia 2010

3 razy

Tylek mnie boli, kolano tez. I lewa ręka. 3 razy wywaliłam się dziś na rowerze zanim zmądrzałam i przestawiłam się na chodzenie. Jazda rowerem po oblodzonych koleinach powinna być zaliczana do sportów ekstremalnych a ja aż tak wysportowana nie jestem. Jest tak, ze w Holandii zima nie tylko zaskoczyła drogowców ale tez obnażyła totalne ich nieprzygotowanie na te porę roku. Codziennie gigantyczne korki na drogach, zabrakło soli, zabrakło piasku. A ogólnie rzecz biorąc pięknie jest. Śnieżek prószy, lekki mrozik... Myślę, ze ludzie, którzy wczoraj w nocy 4 godziny stali w korkach maja zimy po dziurki w nosie. Mnie tez się trochę zimy odechciało. Wywaliłam się na oblodzonej drodze. Jadący naprzeciwko mnie facet w busiku przestraszył sie, zahamował i przekręciło go o 90 stopni. Dobrze, ze kanał był trochę dalej, wpadłby do wody jak nic. Sprawdziliśmy czy nic się nie stało, wymieniliśmy uprzejmości i ostrzeżenia i pojechaliśmy dalej. Nie wiem jak busik ale ja wyrąbałam sie znowu po 100 metrach...
A w weekend ma być pod znakiem śniegu, mrozu i silnego wiatru.
Herbatę sobie zrobię na pociechę.

niedziela, 3 stycznia 2010

Nasz dzisiejszy spacer

Hienol zachowywał się jak szaleniec ciągnąc raz w przód raz w tył, Kudlaczek naśladował go we wszystkim.  Pogoda piękna, słońce i mróz. Ogólnie spacer był udany, nie odnieśliśmy większych obrażeń poza naciągniętymi ramionami.

sobota, 2 stycznia 2010

Na całej połaci.....śnieg

Przed chwilka wstałam, wiec ostrzegam: mogę pisać niewyraźnie. Kudłaczek siedzi obok i doprasza się drapania po głowie, za każdym razem kiedy przestaje, brutalnie trąca mnie nosem w w (lewa, na szczęście)  dłoń.

Ale muszę to wyartykułować: Spadł śnieg! Jest pięknie. Nasz ubłocony zabałaganiony ogródek wygląda jak Czarodziejski ogród, cicho na ulicy, wszyscy pewnie jeszcze śpią albo odśnieżają.
Jest sobota a my nie pracujemy. I to jest jeszcze piękniejsze. W Sylwestra nalepiliśmy na drzwiach sklepu wielka kartkę: 2 januari gesloten. Fijne Jaarswisseling!
Nasz Sylwester był ekstremalnie spokojny, nawet na ulicy było mniej huku i fajerwerków niż w poprzednich latach. Trochę brak nam imprez i szaleństwa ale z drugiej strony... Zeszły rok był jak rollercoaster, dostarczył nam tylu wrażeń, ze trochę spokoju i nudy w zasadzie nam nie przeszkadza.
Wczoraj, pierwszy dzień 2010 (muszę się przyzwyczaić, automatycznie pisze stara datę)
Nasze psy postarały się o kontynuacje holenderskiej tradycji Nieuwjaarsduik - czyli noworocznej kąpieli w lodowatym morzu. Brak mi slow, lepiej zobaczyć to na filmiku... Ja jestem bardzo daleko, ledwie mnie widać. Cale szczęście bo nie słychać jak klnę. Pochłonięta robieniem zdjęć nie zauważyłam zdradliwej fali która postarała się o kilka litrów wody w moim gumiaku.